Nairobi

Rano lecimy z Mombasy do Nairobi. W Nairobi okazuje się, że nie jest łatwo znaleźć wolne pokoje w hotelach. Jest szczyt sezonu. Ostatecznie korzystamy z pomocy punktu informacyjnego na lotnisku którego pracownica obdzwania kilka hoteli szukając wolnych miejsc. Kobieta poleca nam na koniec podobno ładny, czysty, spokojny i bezpieczny hotel. Hotel który okazuje się oczywiście kompletną porażką. Trudno. Jedna, ostatnia noc i tak nie jest w stanie jeszcze bardziej popsuć naszej opinii o warunkach akceptowanych przez Kenijczyków jako zdatne do życia. To chyba jedyna prawda jaką znaleźliśmy w przewodnikach – nie bierz niczego, zanim nie sprawdzisz.

Następny etap to poszukiwanie restauracji, w której można by zjeść obiad. Znajdujemy kilka opisanych i polecanych w przewodnikach i równie szybko jak weszliśmy, wychodzimy z nich. Najoryginalniejszym przeżyciem było wejście do jakiejś chińskiej restauracji w centrum Nairobi. Z daleka wyglądała nawet zachęcająco. Na większości stolików znajdujemy naczynia z resztami jedzenia. W restauracji nie było jednak kompletnie nikogo. Ani klientów, ani obsługi. Staliśmy, czekaliśmy, nawet krzyczeliśmy “czy jest tu ktoś?!” Cisza! Jedyne czego zdecydowanie zabrakło nam w tym oryginalnym miejscu, to kałuż krwi i trupów na stolikach i podłodze po mafijnych porachunkach. W efekcie opuściliśmy ten lokal dość pospiesznie. By przeżyć, postanawiamy szukać możliwości zjedzenia obiadu w restauracji hotelu. Udaje się; Sokoni Restaurant w Comfort Inn Hotel okazuje się akceptowalna.

Po kilku godzinach spacerowania po Nairobi, możemy powiedzieć, że faktycznie na większych ulicach centrum stolicy, nie śmierdzi. Spotyka się sporo dobrze ubranych ludzi, zapewne większość z nich pracuje w biurach, czy urzędach. Wystarczy jednak skręcić w pierwszą mniejszą uliczkę, by nawet w centrum stolicy Kenii znaleźć wszystkie, tak dobrze nam znane, symbole Afryki wschodniej: gruz i śmieci zamiast chodnika i oczywiście ten sam smród co we wszystkich miastach i miasteczkach, a nawet Mombasie na głównej ulicy Moi Avenue. Stale trąbiące matatu, tłumy ludzi, niezliczone rzesze ulicznych sprzedawców oferujących najczęściej używane towary znane w Polsce tylko z najprymitywniejszych bazarów. Bez problemu znaleźć tu można sklepy z setkami domowej roboty płyt CD z muzyką nagraną w formacje MP3. O prawach autorskich chyba jeszcze nikt tu nie słyszał.